Większość z fanów kina akcji i Jamesa Bonda zapewne jest już po premierze filmu „Nie czas umierać”. Jaki jest odbiór nowej odsłony przygód agenta 007? Czy ostatnia część z Danielem Craigem okazała się strzałem w dziesiątkę czy przestrzelonym pociskiem?
Tytuł może budzić nieco konsternacji. Wszystko bowiem wskazuje na to, że to faktycznie koniec Jamesa Bonda. Przynajmniej w tej postaci. Bond umiera, trafiony, wręcz rozwalony rakietami wraz z całą wyspą. Ale przecież kolejna część ma być. No to jak? Będą go odtwarzać z DNA? Tak, są takie teorie. A może po prostu? Jeden umarł, będzie kolejny człowiek z numerem 007? Naprawdę trzeba wszystko tłumaczyć?
Agent 007 jest murzynką. W filmie „Nie czas umierać” w tę rolę wciela się kobieta czarnoskóra. Bond bowiem nie pracuje dla MI6 a współpracuje z CIA. W nowej odsłonie brytyjskiego agenta ginie jego przyjaciel Felix, sam Bond jest bardziej rozgadany, czuły, romantyczny. Co ciekawe, okazuje się, że ma dziecko. Został więc szczęśliwym tatusiem.
Koniec filmu? To zdecydowanie stek rozczulający, który może wyciskać łzy. Nie wiem, czy w którejkolwiek z wcześniejszych części mieliśmy do czynienia z taką dawką emocji. Raczej nie. Bond zawsze wygrywał, nigdy finał nie był nadmiernie sentymentalny, a wręcz nieco śmieszny, często z kobietą u boku, podglądany przez centralę brytyjską.
Bond był twardy, czasami brutalny, stanowczy i szowinistyczny. Ostatnia część z Cragiem przedstawia Bonda jako człowieka miękkiego, bardziej ludzkiego, ustępującego i wrażliwego. Czy to dobrze? Dla fanów starych serii Bonda to po prostu kompletna bzdura i cios w twarz
.
Krytyka się pojawia właśnie głównie w tym zakresie. Dlaczego Bond ginie? Dlaczego zrobiono z niego postać z romantyczną historią z Vesper w tle? Dlaczego z pięciu filmów utworzono ciągłość miłosnej historii, która go prześladuje? Dlaczego nie może odciąć się od przeszłości?
Serie przed Danielem Craigem stanowiły w zasadzie za każdym razem odrębną historię. Nikt nigdy nie tłumaczył, dlaczego Bond jest inny, zmieniony, nie starzeje się. Po prostu, była odrębna historia. Jedyną postacią, która nieco scalała niektóre serie, był Blofeld, do którego zresztą nawiązano w ostatnich dwóch odsłonach. Czy trafnie i dobrze? Tutaj też można by polemizować.
Nowy Bond nie spodoba się miłośnikom starych filmów z Agentem 007. Może natomiast trafić do nowej publiczności. Kobiety będą zapewne wzruszone, może nawet polecą łzy. Bond stał się miękki, taki dzisiejszy, lewacki, jak cały współczesny świat. Obrał kurs na nowe tendencje. Czy na pewno jednak o to chodzi?